Oglądając „Nową normalność”, łatwo w to uwierzyć. Otwierając drzwi kominiarzowi czy listonoszowi nie wiemy przecież, jakie ma zamiary. Umawiając się przez aplikację randkową, każdorazowo podejmujemy ryzyko. Nawet uśmiechając się do nieznajomych w windzie, możemy narazić się na śmiertelne niebezpieczeństwo. Paranoja? Być może. Ale w taki właśnie stan wprowadza widza „Nowa normalność”. Ten niecodzienny thriller, gdzie chłodno ukazana przemoc przeplata się z groteskowym czarnym humorem, każe przez długi czas po seansie oglądać się przez ramię. Jung Bum-shik opowiada o czterech dniach z 2022 roku, które dla wielu jego bohaterów, mieszkańców Seulu, będą jednocześnie ich ostatnimi. Nic dziwnego, że definicja „nowej normalności” autora jest równie przewrotna, jak cały film. Finezyjna konstrukcja narracyjna, w której splata się 6 historii, to specyficzna zabawa z widzem – nic nie jest tu takie, jakie wydaje się na pierwszy rzut oka. Co spotka tę bezbronną kobietę, spędzającą wieczór w pustym mieszkaniu? Tę słodką staruszkę na wózku inwalidzkim? Tę śliczną stewardesę, którą podgląda bezrobotny stalker z sąsiedztwa? Myślicie, że wiecie? To sprawdźcie.