Twórca Cocote (17. NH) powrócił jednym z najbardziej dyskutowanych tytułów ostatniego festiwalu Berlinale. Zdobywca Srebrnego Niedźwiedzia za reżyserię porwał się na filmową hybrydę, dzieło dygresyjne, będące wyznaniem wiary w moc opowieści. Pepe jest potomkiem hipopotamów ściągniętych w kolumbijski interior na polecenie Pablo Escobara. Rozmnażające się na farmie barona narkotykowego zwierzęta szybko stały się problemem – są gatunkiem inwazyjnym zagrażającym lokalnemu ekosystemowi i wymagają kontroli państwa – zupełnie jak tutejsza mafia. Zamiast łatwych analogii De Los Santos Arias wybiera jednak polifoniczną, duchologiczną historię, która ma rozmach i ambicję dekolonizowania narracji. Pośmiertny monolog Pepe, prowadzony w afrikaans, hiszpańskim i namibijskim dialekcie mbukushu, przedstawia perspektywę nieludzką, uderzając w pychę człowieka uznającego swoje prawo do dysponowania naturą. Można go też uznać za głos migranta czy balladę potomka niewolników. Sięgający po niezliczone środki (czasem widzimy czarny ekran, fabularną rekonstrukcję wydarzeń, materiały archiwalne, animację, równie bogata jest warstwa dźwiękowa) film wciąga, dezorientuje, wytrąca z utartych kolein percepcji, działa jak kalejdoskop, który z każdym potrząśnięciem tworzy inny wzór. [Źródło: Nowe Horyzonty ]