Jedyny film wojenny w dorobku Sama Peckinpaha to efektowny moralitet korespondujący z legendarnymi „ Ścieżkami chwały” Stanleya Kubricka. II wojna światowa, piekło frontu wschodniego – doświadczony sierżant Wehrmachtu (James Coburn) trafia pod skrzydła owładniętego obsesją zdobycia tytułowego odznaczenia kapitana Stransky’ego (Maximilian Schell). Pomiędzy żołnierzami rozpoczyna się śmiertelna rozgrywka, w której życie żołnierzy wysyłanych na front przestaje mieć znaczenie.
Peckinpah kreśli swój antywojenny manifest w sposób szalenie kunsztowny – z jednej strony to perfekcyjnie zagrany thriller psychologiczny (warto wspomnieć tu również świetnego Jamesa Masona) i nowocześnie zmontowane kino batalistyczne, a z drugiej – pełna charakterystycznego dla reżysera dystansu rozprawka o bezsensie wojny, w której nawet polityka schodzi na drugi plan, przyćmiona przez indywidualne żądze ślepców o dyktatorskich zapędach. Wymowa filmu, pełna ironii, często szokująca, jest zwłaszcza teraz szalenie aktualna.