Złożony z trzech części, ośmiu odcinków, sześciu opowiadań, trwający prawie 14 godzin, epicki i absurdalnie ambitny La flor to najbardziej niezwykłe doświadczenie filmowe tegorocznych Nowych Horyzontów. Monumentalny i kinofilski, histerycznie śmieszny, poruszający się po obszarze zarezerwowanym dla kina klasy B. Mariano Llinás odmienia gatunki przez przypadki – horrory, musicale, melodramaty, szpiegowskie thrillery z czasów zimnej wojny czy kanadyjskie filmy górskie. Jego dzieło to dowcipny, erudycyjny komentarz do współczesnej kultury nałogowego pochłaniania wytworów popkultury, który jednocześnie daje przewrotną alternatywę dla binge-watchingu, używając serialowej logiki narracyjnej. W każdym z sześciu epizodów grają te same cztery charyzmatyczne aktorki, które wcielają się w coraz to nowe postaci i wędrują poprzez kolejne opowieści i meandry fabuły. Historie rozwidlają się w surrealistyczne dygresje poprzecinane poetyckimi interludiami, pojawiają się nagłe zwroty akcji i meta-wątki. La flor mówi też o robieniu i o oglądaniu filmów, jest pochwałą fikcji i konfabulacji. Jak sugeruje tytuł, przypomina roślinny ornament rozwidlający się niczym proza wielkich argentyńskich pisarzy, Borgesa i Cortázara.