Wyprodukowane przez Stevena Soderbergha sci-fi to opowieść o świecie przyszłości, w którym ludzkość zależna jest od cudownego serum zapewniającego wieczną młodość. Stworzony przez genialnego naukowca, Sterlinga Pierce’a eliksir uzależnia jak narkotyk i doprowadza naszą cywilizację do ruiny. Zwłaszcza odkąd znalazł się w rękach wyzutego ze skrupułów Sterlinga Juniora. Gdzieś z gwiazd na ratunek światu przybywają tajemniczy bracia, którzy porywają potentata, odpowiedzialnego za zmonopolizowanie młodości.
Film napisany i wyreżyserowany przez Eddie’ego Alcazara („Doskonałość”) to ponura rozprawa o śmierci i odrodzeniu, komentarz na temat kapitalizmu i naszej obsesji na punkcie młodości i atrakcyjnego wyglądu. Ludzie zażywający serum Divinity mają młode powłoki, ale ich umysły odmawiają już posłuszeństwa. Zniewoleni przez obietnicę nieśmiertelności tracą zdolność myślenia i oceny. I dlatego tak łatwo nimi manipulować.
Alcazar znany jest ze stawiania na czarno-białą estetykę, a w połączeniu z gatunkiem sci-fi
i sugestywną scenografią chwilami „Bóstwo” przywodzi na myśl legendarne „Metropolis” Fritza Langa. I to w najlepszym możliwym sensie. Realizacyjnie „Bóstwo” to wizualny majstersztyk nakręcony kamerą 16 mm, estetyczne cacko, które hipnotyzuje od pierwszej sceny wysmakowanymi kadrami i scenografią. Tym bardziej imponującą, że nie było tu gigantycznego budżetu, nie ma efektów specjalnych za miliony. A te, które są, robią wrażenie pomysłowością twórców.