o-fi w obrazie i dźwięku: tonalne niedoskonałości, kolorystyczne przekłamania, niska rozdzielczość, zgrzyty, świsty, piksele – to Elektro Moskva, wyprawa w kosmos, czyli w świat radzieckiej elektroniki, futurystycznych syntezatorów i eksperymentalnej muzyki. Od Leona Theremina, zarówno wynalazcy pierwszego „instrumentu o rozszerzonych możliwościach”, jak i niezliczonych urządzeń szpiegowskich dla KGB, po wibrującą melodiami z chińskich zabawek współczesność. Historia radzieckiej muzyki elektronicznej nierozerwalnie związana jest z rozwojem przemysłu zbrojeniowego. Solidne niczym kałasznikowy syntezatory powstawały z wyszabrowanych w fabrykach części uzbrojenia, chałupniczo przerabianych przez techno-nerdów i geniuszy na muzyczne podzespoły. Elektro Moskva jest filmem o bałwochwalczej fascynacji elektroniką, ale też świadectwem potęgi drugiego obiegu i wolności twórczej w systemie zamkniętym za żelazną kurtyną. Czuliśmy się jak na statku kosmicznym – w kraju, gdzie nielegalne było słuchanie Deep Purple, a telewidzowie mogli relaksować się przy płynących z odbiorników odgłosach sond kosmicznych. Mogli, pod warunkiem, że sami sobie skonstruowali do telewizorów anteny.