Stylizowany na dokument z epoki, pełnometrażowy debiut Finna daje przedsmak tego, co czeka nas podczas oglądania jego kolejnych prac. Absurdalnie konsekwentny pomysł eksportu komunistycznej rewolucji w kosmos, estetyczne echa konstruktywizmu, ale i socjalistycznego vintage, słabość do gadżetów, zamiłowanie do makiet i modeli (charakterystyczne przecież dla socrealizmu), wykorzystanie w musicalowych fragmentach grupowej choreografii rodem z komunistycznych imprez masowych – trudno nie docenić pieczołowitości, z jaką Finn stylizuje swój film, przywołując breżniewowskie lata 70. w całej ich przyciężkiej krasie. Jego akcja ma raczej pretekstowy charakter: para bohaterów – kosmonautów o pseudonimach Mewa i Sokół (w tej roli sam reżyser) ze śmiertelną powagą recytujących propagandowe slogany na przemian z tekstami musicalowych szlagierów, bierze udział w projekcie socjalistycznej kolonizacji księżyców Jowisza. Klimatyczne sekwencje kosmicznych modeli sąsiadują z ziarnistymi materiałami kręconymi na taśmie filmowej w stylu starej kroniki filmowej. Choć Finn otwarcie kpi z kolonialnych ambicji komunizmu, pomysł oderwania ideologii od Ziemi ma w sobie coś pociągającego. Ekspansja utopii w kosmos pozwoliłaby uwolnić skorumpowaną ideologię od nieprzyjemnego historycznego bagażu – tam w górze, wszystko mogłoby zacząć się na nowo...