Nad tym lekkim i eleganckim filmem, właściwie pozbawionym przemocy, Johnnie To pracował przez trzy lata, pomiędzy innymi projektami. Odnaleźć w nim można echa starego francuskiego kina i amerykańskich musicali. Jazzująca muzyka buduje senną atmosferę tajemnicy i niedopowiedzenia. Bohaterowie to czwórka złodziei (nazwa ptaka z oryginalnego tytułu oznacza w kantońskim slangu kieszonkowca), z baletowym wdziękiem okradających przechodniów. Na ich czele stoi Kei, który po godzinach robi czarnobiałe zdjęcia na ulicach wyjątkowo wyciszonego tu Hongkongu. Funkcjonowanie tej zgranej grupy ulegnie zmianie, gdy każdy z osobna pozna piękną femme fatale, Chun Lei. Jest ona związana z panem Fu, legendarnym kieszonkowcem, a jej intencje nie są jasne. To jest mistrzem w inscenizowaniu zapadających w pamięć sekwencji i "Kieszonkowcy" są najlepszym na to dowodem. Finałowa rozgrywka, rozegrana w deszczu, z parasolami zamiast pistoletów, urzeka pięknem i przywodzi na myśl filmy Wong Kar-waia. "Kieszonkowcy" ujawniają liryczną stronę Johnniego To i przypomina, jak magicznym doświadczeniem potrafi być kino.