Na jakiejś planecie... Jeździec przywozi kosmonautom tajemniczy przedmiot, który spadł z nieba. Rozpoznają oni system przekaźnikowy sprzed kilkudziesięciu lat. Schodzą do starej hali komputerów, gdzie odczytują wideopamiętnik rozpoczynający się lotem kabiny kosmicznej i rozbiciem się w górach jakiejś planety. Kosmonauci: Marta, Jerzy, Piotr i ranny Tomasz wydostają się z pojazdu, pozostawiając zabitego dowódcę. Planeta przypomina Ziemię, dlatego została wybrana przez ludzi, by założyć na niej nowe życie. Pojazdami wyruszają w głąb pustyni.
Historia realizacji filmu, kulisy definitywnego przerwania produkcji były tematem licznych artykułów prasowych. Produkcję filmu, która trwała w rzeczywistości 12 lat przejmowały kolejno trzy Zespoły Filmowe. Pierwszy etap powstawania filmu obejmował lata 1976 - 1978. Po zatrzymaniu produkcji szansa dokończenia dzieła pojawiła się w 1981 roku, kiedy jego losy przekazano Zespołowi "X", ale Żuławski nie przyjechał do Polski. Dopiero na początku 1986 roku Żuławski rozpoczął montaż i udźwiękowienie ocalałych 48 aktów filmu. Dokręcił także "obraz" do brakujących fragmentów pierwotnego scenariusza - sceny ulic Warszawy, na tle których opowiada z offu o brakujących sekwencjach. W sumie prace nad filmem prowadzone były w latach: 1976 - 1978 (I etap produkcji), i 1986 - 1987 (ukończenie filmu).