Filmowy atlas Stanów Zjednoczonych, zaczynający się na Heron Bay w Alabamie, a kończący na Kelly w Wyoming. Każde z miejsc ilustruje jedno statyczne ujęcie, jedna wielkoformatowa i trójwymiarowa pocztówka. Świat, który oglądamy, jest różnorodny, ale zdaje się mieć nadrzędną cechę: emanuje pustką i bezwładem. Zupełnie jakby doszło do jakiegoś wyczerpania. Jakby Stany stały się opuszczoną scenerią, pośród której pobrzmiewają echa dawnych idei i historii, niesione przez towarzyszące niekiedy obrazom piosenki i inne nagrania. Najnowszy film Jamesa Benninga, będący swoistym remakiem jego krótkiego metrażu sprzed pół wieku, nakręconego wspólnie z Bette Gordon The United States of America (1975), zawiera radykalnie osobistą wizję zachodniego mocarstwa – i to nawet w wyższym stopniu niż można początkowo przypuszczać. Z czasem atlas okazuje się artystycznym konstruktem, sztucznym i zwodniczym. Ale czy Ameryka sama w sobie nie jest konstruktem?
[Piotr Mirski]