Na środku sceny zwalisko śmieci i odpadków. Szmaty, rury, papiery, koła, plastyk, zniszczone buty, makabrycznie zdeformowane manekiny. Wszystko przysypane grubą warstwą ziemi. Nagle z nieruchomego kopca wydobywa się jakaś ręka.
Błądząc po omacku natrafia na kawał chleba. Łapczywie miażdży go brudnymi palcami. Za chwilę w ślad za ręką z hałdy odpadków wyłania się człowiek w workowych łachmanach, krótko ostrzyżony, pokryty bandażami, o trudnej do określenia płci.
Jeszcze moment i ponure cmentarzysko rupieci ożywa – drga, unosi się, jęczy. Spod kupy śmieci wydobywają się inne postacie – podobnie upiorne i odrażające. Zanurzają dłonie w ziemi, pieszczą ją, przekazują sobie niczym relikwię… – tak zaczyna się słynny spektakl Józefa Szajny.